Z wielkim przygnębieniem patrzę na to, co się dzieje po upublicznieniu – moim zdaniem, nieprzemyślanego, skonstruowanego w bardzo niedbały sposób i operującego naprawdę szokującymi metaforami – listu na fejsbukowym profilu „Lewica”.
To, co powinno było nastąpić przed napisaniem tak ekstremalnego pod względem retorycznym listu, to szereg rozmów z kolektywem artystycznym, który, jak pisze Katarzyna Bratkowska, byłby otwarty na dyskusje – rozmowy mogły były podjąć wątek niestosowności wystawiania opery „Morze krwi” z pragmatyczno-politycznego punktu widzenia lewicy. Jeśli kolektyw nadal byłby skłonny wystawić tę operę, można było stanowczo się domagać, aby opatrzył ją krytycznym komentarzem, w którym wyjaśniłby, (1) dlaczego zdecydował się wystawić tę sztukę, która – jak piszecie w komentarzach, współcześnie została wprzęgnięta w machinę propagandową totalitarnego, zbrodniczego reżimu północnokoreańskiego; (2) jaki efekt chce uzyskać za pomocą takiego przedstawienia, itp. itd. Jedna rozmowa towarzyszki z Zielonych to zdecydowanie za mało. A powoływanie się na nią – na jedną rozmowę, rozmowę, która miała być rozmową „rozstrzygającą” – jest, według mnie, kiepską próbą legitymizowania swojego stanowiska. Stanowiska, którego rezultatem jest i będzie szeroka (nieograniczona tylko do społeczności lewicowych) nagonka społeczna na osoby zaangażowane w wystawienie opery, ponieważ kolektyw ten został w liście na „Lewicy”, który podpisałyście i podpisaliście, oskarżony o „współpracę z północnokoreańską bezpieką” i przypisuje mu się – co robi Ola Bilewicz w swoim tekście na Nowych Peryferiach bezkrytyczną „legitymizację . . . zbrodniczego, totalitarnego reżimu”.
Przykre, że środowisko lewicowe, które jest i było zaangażowane w wystawienie opery, zostało tak błyskawicznie zepchnięte na pozycję „bezkrytycznych ekstremistów”, od których należy za wszelką cenę się odciąć. Wydawało mi się, że wrażliwość lewicowa zakłada otwarcie na drugą osobę, a już w szczególności na współtowarzyszki i współtowarzyszy – aktywistki i aktywistów na lewicy; otwarcie, które niekoniecznie należy interpretować jako ślepą akceptację każdej decyzji i aktywności, ale właśnie jako ciekawość poznawczą, umiejętność słuchania i argumentowania, wypracowywanie tego trudnego bycia-razem w taki sposób, aby nie narażać osób, na których nam zależy, bo są naszymi współtowarzyszkami i współtowarzyszami z lewicy, na przemoc i szykany w świecie na zewnątrz. Fundamentem tego otwarcia na siebie nawzajem jest założenie, że nikt z nas, intelektualistek i intelektualistów, aktywistek i aktywistów, działających od tylu lat na lewicy nie jest „złym” czy „głupim” człowiekiem.
W wielu wątkach i wielu komentarzach na fejsbuku pojawiają się apele, aby już na zawsze zmarginalizować Katarzynę i jej środowisko, a jeden z Was pisze, że ludzie, którzy podpisali się pod „Protestem Przeciwko Atakowi na Adaptację MORZA KRWI”, to osoby, „którym ze względów towarzyskich nie przeszkadzają obozy koncentracyjne”.
Dlaczego wychodzicie i podtrzymujcie z uporem maniaków założenie o tym, że współtowarzysze i współtowarzyszki z lewicy są „złymi” czy „głupimi” ludźmi?
Używanie przez Was w liście na „Lewicy” figur „zła” (zła osoba) i „głupoty” (głupia osoba, więc nie wie, że czyni zło) świadczy o czymś, co jest szokująco przygnębiające – a mianowicie o zupełnym braku zaufania i dobrej wiary względem współtowarzyszy i współtowarzyszek na lewicy. Zarazem, jako że osobą, w którą się najbardziej uderza w wielu komentarzach jest Katarzyna Bratkowska, jest to po prostu powtórzeniem jawnie mizoginicznego kulturowego dyskursu względem kobiet – „szalona kobieta”, „zła” albo „głupia”, a jak „głupia” to nie wie, że czyni zło. Metafora, którą uruchomił list na „Lewicy”, działa już w przestrzeni – stąd te apele o to, aby już na zawsze odciąć się od Bratkowskiej, bo, jakby pomyślał uniwersalny maskulinistyczny umysł – mężczyźnie wpadki się zdarzają, a kobieta jest już wpadką.
Co więcej, używanie w liście na „Lewicy” argumentu, że wystawianie przez Katarzynę, Floriana i członków oraz członkinie Rewolucyjnego Amatorskiego Frontu Operowego opery jest tożsame z wystawianiem nazistowskich, rasistowskich filmów propagandowych (tylko trzeba im to uświadomić, bo o tym nie wiedzą, ponieważ są albo „źli”, albo „głupi”) jest po prostu, delikatnie rzecz biorąc, czymś skandalicznym. I naprawdę zdaje się świadczyć o uparcie złej woli autorów i autorek listu.
Katarzynę Bratkowską oskarża się o „usprawiedliwianie”, „ocieplanie” wizerunku Kimów i przypisuje się jej naiwną bezkrytyczność względem reżimu północnokoreańskiego. Jedni i jedne piszą i mówią o jej braku krytycznego podejścia, a ja bym powiedział – bazując na wielu jej fejsbukowych komentarzach, które przeczytałem, jak i na tekście „Od MORZA KRWI do morza łajna” – że Katarzyna myśli krytycznie bardzo intensywnie. Przeczytałem mnóstwo wątków i setki komentarzy i uważam, że oś sporu tkwi między, jeśli mogę to tak nazwać, lewicowym pragmatyzmem politycznym a właśnie tym metodycznym, konsekwentnym, krytycznym kwestionowaniem rzeczywistości, które bywa oskarżane o „relatywizm moralny”, i za które dostało się Kasi, że niby „usprawiedliwia”. Krytyczne myślenie, które Katarzyna metodycznie i konsekwentnie uprawia, jest nieustannym kwestionowaniem rzeczywistości, różnego rodzaju praktyk, instytucji, reżimów, w których jesteśmy instalowane i instalowani; kwestionowaniem wszystkiego, propagandy różnego rodzaju.
Niektórzy i niektóre z Was powiedziałyby, że względem pewnych kwestii nie należy w przestrzeni publicznej uprawiać tak konsekwentnego krytycznego myślenia, jak na przykład względem współcześnie istniejących państw totalitarnych, które choć odwołują się do tradycji komunistycznych, z socjalizmem i komunizmem – tak jak my je pojmujemy, nie mają nic wspólnego. I że taka krytyczna praktyka intelektualna narazi się siłą rzeczy w przestrzeni publicznej na kontrowersje i opór. I tak dalej, i tym podobne. Ale ten wątek mógł był być jednym z wielu, które mogły były się pojawić podczas kolektywnej dyskusji na spokojnie, w otwartości, przy kawie czy piwie, przed tym listem ciężkiego kalibru na „Lewicy”.
We współczesnej krytyce literackiej, inspirowanej studiami queer, są dwie strategie czytania tekstu – „czytanie paranoiczne” i „czytanie reparatywne”. Czytanie paranoiczne, które, co stwierdzam ze smutkiem, uprawiacie, koleżanki i koledzy z Młodych Socjalistów – sygnatariusze i sygnatariuszki listu na „Lewica” (ale również wiele innych osób na lewicy), operuje pewną z góry przyjętą ramą logiczną, wyłapując pasujące do swojej polityki komunikaty czy też interpretując komunikaty pod tę politykę. Stąd mamy „złych” czy „głupich” ludzi, którzy są święcie przekonani, że Korea Północna realizuje „feministyczną politykę”; że życie w Korei Północnej nie odbiega od życia w Stanach Zjednoczonych; że kapitalistyczny reżim południowokoreański nie rożni się od totalitarnego reżimu północnokoreańskiego; że obozy koncentracyjne to wymysł propagandy amerykańskiej itp.
Czytaliśmy i czytałyśmy praktycznie te same komentarze i na pewno ten sam tekst, ale ja nie uprawiam czytania paranoicznego.
Nie podpisałem „Protestu Przeciwko Atakowi na Adaptację MORZA KRWI”, choć solidaryzuję się z Katarzyną, Florianem i kolektywem, a zarazem uważam, że fotka z oficjelami ambasady północnokoreańskiej i ich obecność na próbie opery były dalece niefortunnymi zdarzeniami. Jestem jednak pewien, że doszło do tego nie dlatego, że Katarzyna, Florian i kolektyw są „źli” czy „głupi”. Was z kolei znam wiele lat i nie wierzę, że „celowo posłużyliście (i posłużyłyście) się kłamstwem” i że cechuje Was „cynizm partyjny”. Myślę, że zawinił tutaj brak intensywniejszej refleksji, niezrozumiała dla mnie zła wola i niewystarczająca chęć otwartości. Krytyka powinna być konstruktywna, a nie tworzyć i pogłębiać podziały na lewicy. Miejscem tej krytyki powinna była się stać sala z krzesłami, na których wszyscy i wszystkie zainteresowane by usiadły – do rozmowy. Formą tej krytyki powinien był być szereg rozmów, a nie taki ekstremistyczny list na fejsbukowym fanpage’u „Lewica”.
Nie demonizujmy, proszę, siebie nawzajem.